środa, 13 stycznia 2010

NA RATUNEK ŚWIATU c.d.

- Pewnie wszyscy są.
- Na pewno nas nie kłamiesz?
- No fajnie, wy też macie mnie za kłamcę?
- Nie rozumiem, jak to my też?
- Wiele rzeczy nie rozumiesz.
- To wszystko jest jakieś dziwne.
- Dziwne jest to, że to akurat dzieci mają nas uratować!
- Jak ci się nie podoba to możemy pójść.
- Nie wiecie jak.
- No to wykombinujemy coś.
- Jasne…
- Nie wierzysz?
- Nie wierzę, że pójdziecie.
- No to patrz!
- To papa!
- Okej, masz rację, nie wiemy gdzie co jest - przyznałam z trudem.
- No nareszcie, bo robiło się nudno.
- Czyli pomożesz?
- Nie wiem. A chcecie?
- Tak - wszyscy się zgodzili - bo inaczej nie damy rady.
- Dobrze, ale nic mi się niestanie?
- Nas się pytasz?
- No a jest ktoś jeszcze?
- On nie rozumie sarkazmu - powiedziałam pod nosem.
- Chodzi nam o to, że…. Aaaaaa... nie ważne.
- To gdzie ten skrzat?
- Na tamtej górze.
- No to w drogę.
Ruszyliśmy od razu, ale nie doszliśmy przed nocą. Musieliśmy nocować
w lesie. Było strasznie ciemno i głośno. Nie mogłam zasnąć, ale w końcu
poszłam spać. Wcześnie rano ruszyliśmy w drogę, ale jak doszliśmy nikogo tam nie było.
Była stara zniszczona chatka.
- Więc się zaczęło.
- Co znowu się zaczęło?
- Złapał go.
- To kto nam pomoże? - powoli zaczynałam wychodzić z siebie.
- Jak zwykle mnie się pytacie?
- Masz do nas pretensję? To nie nasza wina.
- Dobra nie kłóćmy się - powiedziała najmądrzejsza moja koleżanka.
- Teraz tylko trzeba wiedzieć, gdzie jest ten pan. - Wiem jak tam dojść, ale to nie będzie takie łatwe.
- Czy wszystko dla was jest trudne?
- A co was to obchodzi?
- Chcemy wiedzieć w co się pakujemy!
- No dobra, to idziemy czy nie?
I poszlimy, chociaż nie wiedzielimy, co będzie dalej. Szliśmy parę dni i nocy.
Wszyscy nie czuli już nóg i innych części ciała, ale w końcu ktoś powiedział.
- Mam dość, dalej nie idę!
- Nie wygłupiaj się - powiedziałam, bo byłam trochę ciekawa, co będzie dalej.
- Żywcem mnie nie weźmiecie.
- No to zabijemy i pójdziesz - powiedziałam.
- Ha, ha, bardzo śmieszne, wiesz!
- No ruchy! Idziesz albo spadasz.
- Ale skąd?
- No, do domu!
Kłótnia nie trwała długo, bo został przegłosowany - czyli reszta dzieciaków zgodziła się ze mną i musiał ulec woli większości. Szliśmy teraz tylko parę godzin. Doszliśmy
do starego zamczyska. Zapukałam, gdy nagle… koledzy wzięli mnie za krzaki i powiedzieli:
- Oszalałaś! Do mordercy pukasz?
- A może on jest miły tylko się boi tych zwierząt i dlatego je zabija?
- Jakby się bał, to by nie mordował!
- To jaki masz plan, mądralo?
- Wchodzimy od frontu z pistoletem i bronią. Nasze siły otoczą zamczysko.
- A skąd wytrzaśniemy broń i siły wojenne?!
- Co się mnie czepiasz?
- Dobra wchodzimy nie pukając. Improwizujemy!
- Okej!
Misja poszła świetnie, lecz to nie koniec przygód. Zapraszam do czytania bloga.

MIODUŚ I JA W KOSMOSIE

- Mamo? Gdzie jest mój plecak? - spytałam, a Mioduś od razu się zaciekawił.
- Po co ci ten plecak? A przy okazji, to mi się nudzi! - powiedział, a ja od razu odpowiedziałam:
- Po to, żeby móc polecieć w kosmos, oglądać planety, znaleźć małego stworka i być bohaterką. Już rozumiesz?
Mioduś pobiegł szybko do pokoju, ale od razu wrócił. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom.
- To musimy wziąć w kosmos kilka pączków, miód, pastę do zębów i oczywiście mapę kosmosu - powiedział Mioduś.
- No to ruszamy! Poczekaj nie widzę tej twojej mapy - powiedziałam jednym tchem i pobiegłam do pokoju, a Mioduś oczywiście za mną.
Kiedy mieliśmy najpotrzebniejsze rzeczy wyjęłam książkę i powiedziałam:
- 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, skaczemy! - krzyknęłam, no i znaleźliśmy się na Jowiszu.
- Kasiu, patrz tam jest jakaś rakieta - powiedział Mioduś, a ja od razu odwróciłam głowę.
Naprawdę była tam rakieta, a koło niej coś zielonego.
- Patrz, tam coś jest. Chodźmy tam, zobaczymy co to jest? A może to jakiś potwór? – powiedziałam i od razu pobiegłam tam.
A kiedy byłam już blisko, mogłam się wystarczająco przyjrzeć co to było. Było to coś zielonego ze skorupą jak ślimak i wyglądało na stare.
- Miodusiu, a może byśmy mu pomogli? - spytałam.
- Dobrze, ale nie wiemy jak się nazywa i jaki ma problem? - powiedział Mioduś.
- Nazwiemy go... hmm, niech pomyślę... Skorupiak! - odpowiedziałam.
- I może jeszcze spełnia życzenia?! - krzyknął Mioduś.
- Ktoś mówił o życzeniach?- spytał nagle nieznajomy - to znaczy Skorupiak.
- O przepraszam, że się nie przedstawiłem, no ja właściwie nie mam imienia, ale to wasze bardzo mi się spodobało. Więc sir Skorupiak do usług - powiedział i ukłonił się.
- Miło mi. Mam na imię Kasia, a to jest Mioduś.
- Chciałam się spytać czy masz jakieś problemy lub coś w tym stylu? - powiedziałam.
Po chwili zobaczyłam jednak książkę, a jej tytuł brzmiał ,,Jak szybko i efektownie spełniać życzenia’’. Napisał ją Cacany Deondon. Ale było coś jeszcze. Było to napisane tak: dla stworków kosmicznych, które mają wiedzę ogólną na temat spełniania życzeń.
- A może spełniasz życzenia? - powiedziałam bez namysłu.
I już miałam pomyśleć, że będzie się śmiał, ale w tej chwili on odpowiedział:
- No oczywiście, że spełniam. A jak inaczej bym was zauważył? Przecież byłem wczytany po uszy w moją książkę! - powiedział Skorupiak.
Nagle coś buchnęło!!!
C.D.N.